Każde pokolenie ma swoje inspiracje
Andrzej Bieńkowski
Ponieważ uroda muzyki tych ostatnich zachwyciła mnie, postanowiłem w ramach moich możliwości zmieniać ten stan. Czyli najpierw nagrać, a potem propagować. Ale propagować tak jak artysta, który promuje twórczość innych twórców uważanych przez siebie za wielkich.
Na początku ulegałem wpływowi metodologii znanych etnomuzykologów. To był mój błąd, bo ich założenia (wtedy wyrażane) były z grubsza biorąc takie, że im starsza muzyka, tym bardziej wartościowa, a muzyka XX wieku i jej instrumentarium nie zasługują na bliższe zainteresowanie. Przez to założenie straciłem nieodwracalnie kilka cennych lat.
Na Roztoczu upał, komary. Polecono mi wizytę u miejscowego folklorysty, H. „On wszystko panu opowie”, zapewniano. Skromny drewniany dom. Wychodzi H. Niski, tęgi, spocony i nerwowy. Co i raz wyciera czoło chusteczką. Wypytuję o miejscowych muzykantów. Widzę, że nie jest tym zainteresowany. Odpowiada kwieciście, z zawijasami …czytaj dalej
Fragment książki Andrzeja Bieńkowskiego pt.: „Sprzedana muzyka”, Wołowiec 2007.
Moi studenci na ASP też byli niechętni. Owszem, pod koniec lat 80. robiłem audycje dla Programu 2 Polskiego Radia. Ale przez prawie 20 lat działałem w pustce. Radykalna zmiana nastąpiła, kiedy poznałem Bractwo Ubogich. Po raz pierwszy spotkałem kogoś, kto myśli tak jak ja. Ludzi, dla których oberki i mazurki Józefa Kędzierskiego i Mariana Bujaka są takim samym dziełem, jak preludia Chopina czy Lutosławskiego. Ten kontakt nadał naszym badaniom (moim i żony – Małgorzaty Bieńkowskiej) nowy sens. Wreszcie wiedziałem, dla kogo to robię.
Ostatnich wiejskich muzykantów zostało niewielu i są to przeważnie 80-latkowie. Dajmy im jeszcze pograć dla ludzi.
Ale i ten problem ma swoją drugą stronę. Mam tu na myśli skandal na przeglądzie kapel w mieście Kolberga – w Przysusze. Przewodniczący jury i główny manipulator (to właściwe słowo) „od kultury” w Radomiu publicznie wyprosił z udziału w „folklorach” młodych wykonawców z „Warszawki” (tak ich określił). To już swego rodzaju patologia, a nie opieka nad muzyką wsi. Co jest jeszcze do zrobienia? Przede wszystkim odtworzenie orkiestr dętych. Jest ich w kraju po różnych remizach sporo, ale ten repertuar… Zaginęły poleczki, podróżniaki, oberki i to wszystko, co było istotą ich funkcjonowania (przypomnę chociażby dwunastoosobowe dęte orkiestry weselne z Lubelszczyzny). No i pamiętajmy o bardzo ciekawych kapelach z lat 60., w składzie: akordeon skrzypce, saksofon, trąbka i dżez. Jeszcze żyją muzycy z tych lat. Niedawno na spotkaniu w Łodzi zapytano mnie, dlaczego od 14 lat badam Ukrainę i Białoruś. Czy nie ma już nic ciekawego w Polsce? Odpowiedziałem, że tutaj wyczerpałem już swoje inspiracje i dlatego musiałem ruszyć na wschód. Zaprotestował Adam Strug, mówiąc, że to nie tak, te inspiracje ciągle są i białych plam muzycznych nie ubywa; trzeba tylko chcieć to zobaczyć. Przyznałem mu rację, mówiąc, że kieruję się swoim egoistycznym punktem widzenia, żeby usprawiedliwić moje nieróbstwo. Po prostu powróciłem po latach przerwy do malowania i pisania. I już nie starcza mi na badania terenowe pary. Niech to, co powiedział Strug, będzie naszą inspiracją.
W kulturze nie ma rzeczy skończonych i zamkniętych. Każde pokolenie znajduje w niej SWOJE inspiracje.
Wszystkie fotografie pochodzą z Archiwum Muzyki Wiejskiej fundacji Muzyka Odnaleziona:
www.muzykaodnaleziona.pl
www.amw.org.pl