Po raz pierwszy w teren, w świat muzyki polskiej wsi, wybrałem się na Roztocze. Cel – Festiwal Na Rozstajnych Drogach, a pretekstem była wpisana w program Orkiestra Dęta ze Zdziłowic. Oczywiście wcześniej miałem styk z dęciakami w muzyce kieleckiej, radomskiej czy łęczyckiej, ale ich mariaż ze skrzypcami czy akordeonem nie był dla mnie (jako muzyka) naturalnym środowiskiem. Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie wywarła na mnie zdziłowicka orkiestra na żywo. Po pierwszym utworze Diana Szawłowska, uczestniczka festiwalu (pozdrawiam!), która z charakterystyczną dla siebie śmiałością usiadła już między orkiestrantami z saksofonem, wskazała na nas i rzuciła mimochodem do kapelmistrza, że chłopacy też grają na instrumentach dętych, ale się trochę wstydzą dołączyć. Gienek Skrzypek spojrzał na mnie i mojego brata, i wypalił w swoim stylu: Tak?! To wstydźta się, wstydźta się dalej! Po chwili siedzieliśmy już między panami i próbowaliśmy w tym oku cyklonu jednocześnie zapomnieć i przypomnieć sobie wszystko, czego na swoich instrumentach się dotąd nauczyliśmy. Dobrą chwilę zajęło mi zrozumienie, że jesteśmy w domu, bo przecież właściwie wychowaliśmy się w orkiestrze.
W orkiestrach gram, odkąd pamiętam. Może dlatego, że pamięć pierwszych 10 lat życia mam dość wybiórczą, a wtedy właśnie trafiliśmy z bratem do przyorkiestrowej szkółki gry na instrumentach dętych. Początki bywały trudne – opór dętej materii był znaczny, ściany w bloku cienkie, a nasze zrozumienie celu niemniej wątłe. Po latach wzlotów i upadków orkiestra stawała się coraz ważniejszą częścią naszego życia, mimo że granie w niej generalnie nie było „cool”, a ścieżka zdrowia fundowana przez orkiestrową starszyznę skutecznie zniechęciła wielu naszych rówieśników. Tak hartowała się stal, a lata wspólnego wdychania patyny z czasem zacierały międzypokoleniowe granice oraz wykształciły i u nas charakterystyczne dla „dęciarzy” przetlenione poczucie humoru. To chyba częściowo odpowiedź na nurtujące mnie od dawna pytanie: nie – co ludzi do orkiestr przyciąga, ale – co ich w nich utrzymuje?
W 2017 r. z grupą środowiskowych „dęciarzy” o różnym stopniu zaawansowania założyliśmy Warszawsko-Lubelską Orkiestrę Dętą. Projekt w założeniu wiernie czerpiący ze spuścizny orkiestr roztoczańskich, mimowolnie przypomina je także w genezie – gra ten, kto grać chce i kto jak potrafi, wszystkie ręce na pokład. W mniejszej grupie (najczęściej z Inez, Karolem, Kubą i Jakubem) regularnie jeździliśmy w teren – na próby do Zdziłowic przy zapiekance i frytkach, ale i do Józefa Czerwia, kapelmistrza gorajskiej orkiestry, który sam zaprosił nas do siebie na jednej z potańcówek w okolicy. Ogrom orkiestrowego uniwersum i repertuaru od razu nas przytłoczył, w zasadzie starczyłoby go i dla tuzina nowych orkiestr. Z kolei badania terenowe w tym świecie mają tę specyfikę, że na rozmowę można się wybrać i samotnie, ale żeby spotkanie muzycznie miało sens, to trójka stanowi absolutne minimum. A punkty na mapie także się troją – dość powiedzieć, że tu w co drugiej wsi była orkiestra, a ich szczyt popularności przypadł na takie lata, że wielu muzykantów wciąż żyje, nawet jeśli już nie sięga po instrument. To plejada niebanalnych osobowości, tak na osobności, jak i jako trybik w orkiestrowej maszynie. Orkiestra z Goraja to w zasadzie supergrupa, która powstała z legendarnych okolicznych składów, m.in. z Jędrzejówki, Łady czy Zagród. Gra w niej kilku kapelmistrzów, a od każdego z muzykantów ciągnie się nowa nić do osobnego mikroświata. Również Zdziłowice – orkiestra, która przez długie lata była w zasadzie samowystarczalna osobowo w granicach własnej wsi, w ostatnim czasie uzupełniła skład o muzykantów z oddalonego Zakrzewa, Szastarki, Majdanu Grabiny czy bliższego Batorza – każdy z własną historią. Orkiestra z Zaburza jest w momencie przejścia, wspierając starszyznę siłą młodzieży. Być może i we Frampolu dałoby się jeszcze złożyć skład z nielicznych już muzykantów z Radzięcina, Dzwoli i Sokołówki.
GUS nie dysponuje taką statystyką, ale zaryzykowałbym tezę, że ludzi, którzy przegrali w orkiestrach dętych choć kilka lat swojego życia, można w Polsce liczyć w setkach tysięcy. Z mojego punktu widzenia najkrótsza droga do świata muzyki tradycyjnej wiedzie dla nich właśnie tędy. Jeśli tracą właśnie lub już stracili orkiestrowy zapał, radę dla nich mam jedną – przyjeżdżajcie! Roztocze nie jest gęsto zaludnione, zmieścimy się wszyscy!
Filip Majerowski – z zawodu inżynier telekomunikacji, po godzinach kapelmistrz i tubista Warszawsko-Lubelskiej Orkiestry Dętej, grającej tradycyjny repertuar orkiestr dętych Roztocza. Uczeń orkiestr ze Zdziłowic, z Goraja i Zaburza. Zaangażowany w badania terenowe, gromadzenie archiwów i organizację Festiwalu Fanfara na Roztoczu. Gra na puzonie w Orkiestrze Tanecznej Bonanza.