Turystyka
Nasza obecność na zachodnim Roztoczu ma swoje początki w 2007 roku. Początkowo działania „w terenie” stanowiły uzupełnienie projektów edukacyjnych dziejących się w Lublinie pod szyldem programu Scena/Studio In Crudo. Były adresowane do „wielkomiejskich” adeptów muzyki i teatru. Wyjazd na wieś, spotkania z muzykami, udział w prowadzonych w wiejskim środowisku akcjach miał być dla nich atrakcyjnymi elementami „cyklu edukacyjnego”, ważnym doświadczeniem praktycznym poszerzającym horyzonty.
Podobnie jak wiele innych środowisk aktywnych na rzecz muzyki tradycyjnej, wychodziliśmy z założenia, że to w mieście są dziś odbiorcy zainteresowani wiejską muzyką. Zwłaszcza ci, którzy są chętni do podjęcia nauki i czynnej praktyki muzycznej lub tanecznej. Z nimi umieliśmy się kontaktować, mówiliśmy wspólnym językiem. To właśnie w miejskim środowisku dostrzegaliśmy największy potencjał kontynuacji i przetrwania w jakiejś formie muzycznego dziedzictwa. Stąd też dostrzegana konieczność importu na użytek miejskich odbiorców resztek żywych zjawisk. Dlatego tutejszych muzyków zapraszaliśmy na koncerty i potańcówki do Lublina, nie myśląc nawet o tym, żeby stworzyć im przestrzeń do grania we własnym środowisku.
Od grudnia 2007 corocznie ponawialiśmy kolędnicze wyprawy w te okolice. Jak już powiedziano, ekspedycje te były głównie formą przygody i treningu dla przyjezdnych miłośników oraz okazją do bardziej odświętnej wizyty u mistrzów, z którymi współpracowaliśmy w tym okresie. Jednak to właśnie te obrzędowe wędrówki od chaty do chaty dały impuls do zmiany nastawienia. Były pierwszą okazją do bliższych spotkań z mieszkańcami, do wspólnego śpiewania kolęd, krótkich, improwizowanych potańcówek w sieni, kuchni lub salonie, do pochłaniania miejscowych przysmaków na bazie kaszy gryczanej i innych zbóż… Zauważyliśmy, że kilkukrotne powroty do tej samej, zagubionej w wielkim lesie wioski, budują więź. Okazuje się, że w domach już nas wyglądano, dowiadujemy się, kto się w międzyczasie urodził, kto umarł. Obserwujemy rosnące dzieci, które powtarzają razem z kolędnikami fragmenty kwestii postaci z Herodów. Przy stole pojawiają się wspomnienia o dawniejszych kolędnikach, muzykantach, tańcach, weselach. I o tym, że kiedyś spotkanie było oczywistością, codziennością. A także o tym, że tak bardzo go dzisiaj brakuje. A we wszystkich tych wspomnieniach w tle była jakoś muzyka.
Po tych spotkaniach stopniowo pojawia się refleksja, że nasze działania i obecność TUTAJ nie jest obojętna, nie pozostaje bez wpływu na to miejsce i tutejszych ludzi, a ten wpływ trzeba brać pod uwagę. A z drugiej strony pojawiła się myśl, że to miejsce i ci ludzie też jednak jakoś „rokują”. Że warto spróbować właśnie tutaj poszukać nowego sposobu funkcjonowania dla tutejszej muzyki.
Odkurzone portrety
Odkryciem tego czasu był pokaźny zasób nagrań muzycznych z tych terenów zarejestrowanych w ramach Akcji Zbierania Folkloru Muzycznego z przełomu lat 40. i 50. W zasobach powstałych w czasie tego ogromnego przedsięwzięcia pod kierunkiem Mariana i Jadwigi Sobieskich, przechowywanych w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk, znajdują się ze dwie setki nagrań z trzech tutejszych wiosek: Kocudzy, Radzięcina i Jędrzejówki. Muzycznie było to w niemałym stopniu coś zupełnie innego od dźwięków, które znaliśmy od współcześnie żyjących wykonawców z tych stron. Mnóstwo starodawnego „dzikiego” śpiewu (m.in. duży zbiór nagrań Anny Malec z Jędrzejówki), również śpiewu męskiego, oraz niebywała energia kapel skrzypcowych.
W tym samym okresie (2011-2012) rozpoczynamy budowę internetowej skarbnicy – „encyklopedii muzyki tradycyjnej Roztocza i okolic” na stronie www.muzykaroztocza.pl. Miał to być zasób materiałów dotyczących muzyki z tych stron, ukazujący ją w lokalnym kontekście. W poszukiwaniu materiałów, informacji do tej encyklopedii, wyruszyliśmy w teren. W pewnym okresie ta aktywność „zwiadowcza” skupiła się na terenie tzw. Beskidu Gorajskiego właśnie. Były to badania terenowe, ale prowadzone tak trochę inaczej: nie szukaliśmy wyłącznie pieśni, melodii, które moglibyśmy ze sobą zabrać. Zaczęliśmy pytać o ludzi stąd, o nazwiska muzykantów, które znaliśmy ze wspomnianych wyżej archiwalnych nagrań. A te nazwiska to dawno zmarli tatowie, wujkowie, mamy. Przynosiliśmy ze sobą nieznane rodzinom nagrania krewnych zapisane 65 lat temu. Czasem uruchamiało to ogromne emocje – usłyszeć po tylu latach głos mamy… Jednocześnie otwierało wiele drzwi – mieszkańcy przekazywali nas sobie z rąk do rąk. Poznawaliśmy ze zdjęć i opowieści nieznane nazwiska słynnych lokalnie skrzypków, którzy w 1950 roku nie załapali się na sesję nagraniową, bo np. jeden jako wzięty rzemieślnik kopał gdzieś studnie, a drugi budował dom w sąsiednim powiecie. Te wędrówki, kontynuowane w późniejszych latach, odwiedziny kilkuset domów, oprócz mnóstwa informacji dały ogromne „wejście w teren” oraz same w sobie pozwoliły na ożywienie pamięci o lokalnej muzyce na niemałą skalę.
W górach jest wszystko…
W latach 2013-2014 podjęliśmy pierwsze próby działań na miejscu adresowanych do mieszkańców. Co trzeba robić, żeby propagować muzykę? No, wiadomo: warsztaty, koncerty w domach kultury… Najlepiej w siedzibie gminy, gdzie mieszka najwięcej ludzi. Po kilku takich wydarzeniach pojawiły się wnioski, że – owszem – całkiem fajnie, ale coś jest nie tak. Frekwencja mizerna, emocje takie sobie. Nie tego spodziewaliśmy się po tak intensywnych kontaktach w terenie. Najwidoczniej nie ta forma, nie to miejsce.
Odpowiedzi na pytanie o miejsce udzielili Elżbieta Adamiak i Jerzy Harasymowicz w piosence „W górach jest wszystko co kocham”. Z gminnych metropolii trzeba było wyruszyć w „góry”. Tak, z odrobiną wyższości, mieszkańcy położonych w kotlinach, zasnutych smogiem sztetli Goraja i Frampola mówią o peryferyjnych, wschodnich częściach swoich gmin – wioskach oddalonych od głównych dróg, położonych wśród wzgórz porośniętych buczyną karpacką i pociętych głębokimi wąwozami. W 2015 przenieśliśmy się więc do Radzięcina i Jędrzejówki – wiosek, w których w 1950 roku tak owocnie zarzucili sieci „nagrywacze” pod wodzą Jadwigi i Mariana Sobieskich. Porzuciliśmy nie pasującą do tła formę „koncertu” i w listopadowe wieczory w zimnych, skrzypiących remizach odbyły się pierwsze potańcówki. Po niemrawych doświadczeniach z gminnych stolic, frekwencja i atmosfera były pełnym zaskoczeniem. Obydwie sale pełne po brzegi, żywo, gwarnie, domowo. Wystawa poświęcona muzykantom z tych wiosek nie dała rady wisieć na ścianach. Po prostu nie było tam zwyczaju oglądania wystaw. Oglądanie zdjęć to co innego. Poszczególne plansze, wysokie na metr, wędrowały więc po sali, prowadzone okrzykami: Józiu patrz, tatuś w mundurze!
Byliśmy w domu.
Od tego czasu zostaliśmy w „górach”. Tam przeniosły się coroczne kolędnicze eskapady. Kolejne remizy otwierały się na potańcówki odbywające się kilka razy w roku.
Pierwsza impreza w Jędrzejówce była początkiem współpracy z gorajskim GOKiem, którego ekipa do dziś odważnie wchodzi w proponowane akcje. Następnym krokiem, właśnie we współpracy z ośrodkiem kultury, była książka pod tytułem Dajcie stołka cisowego, o muzykach i kapelach z okolicy. Zawierała też płytę z archiwalnymi i współczesnymi nagraniami tutejszych wykonawców. Jej przygotowanie wymagało znów zagęszczenie ścieżek i wielu spotkań w kilkunastu wioskach. Niemal tysiąc egzemplarzy rozeszło się w głównej mierze w miejscowościach, których wydawnictwo dotyczyło, dzięki czemu w sporej części domów znalazła się miejscowa muzyka i pamiątki po miejscowych muzykantach. Rzecz dotyczyła relatywnie małego terenu bardzo dokładnie „przetrzepanego”, więc prawie każdy mieszkaniec miał w rodzinie lub w sąsiedztwie kogoś opisanego w książce albo nagranego na płycie. Już za chwilę z propozycją analogicznego przedsięwzięcia zgłosiła się sąsiednia gmina Radecznica. W ten sposób rok później mieliśmy w ręku następną książkę i płytę pod tytułem Przy onej dolinie, poświęconą okolicom Radecznicy, Sułowa i Szczebrzeszyna. Okazją do jej wydania było 90. lecie orkiestry dętej z Zaburza. Podobnie „gęsty” był w tym przypadku proces badawczy i chyba podobna intensywność lokalnego oddziaływania.
Taka siła!
Przybyliśmy w te góry w ślad za ekstatycznie rubatującymi skrzypkami znanymi nam z wykonanych w 1950 roku nagrań ekipy Sobieskich. Wydawało się, że takie bogactwo – pokaźna grupa zawołanych prymistów w niedużej miejscowości – nie mogło tak po prostu przeminąć. Wyszło jednak na to, że tak diabelsko grający wówczas 40-50 latkowie byli już wtedy – tuż po II wojnie – muzycznymi outsiderami i raczej emerytami. Ich granie nie budowało już wesel i dużych zabaw tanecznych. Epoka dominacji kameralnych składów na dwoje skrzypiec i bęben skończyła się w latach 40., kiedy nadjechały blaszane kombajny. Orkiestry dęte powstawały w okolicy od lat 20., a po „wyzwoleniu” nastąpiła prawdziwa eksplozja. Kilkunastoosobowe składy zakładano w niemal każdej wiosce. Obrazowo opisała to pani Janina Pydo, śpiewaczka z Zastawia, po jednej z potańcówek, na której grała lubelska Kapela Bornego. Skład ten wykonuje jak najbardziej tutejszy repertuar, po części wyuczony od znakomitego skrzypka Bronisława Bidy z sąsiednich Gródek. Jednak pani Janina (ur. w 1930 r.) stwierdziła, że za jej czasów takiego rzympolenia na tańcach i na weselach już nie było. Żeby była muzyka, to musiała być porządna orkiestra.
W okolicach działało jeszcze kilka zasłużonych formacji dętych składających się z członków dawnych wiejskich orkiestr. Jednak – poza orkiestrą ze Zdziłowic – nie miały one już okazji grywania do tańca. Ale muzycy jak najbardziej mieli odpowiednie know how i dysponowali odpowiednim repertuarem. Wraz z kolejnymi imprezami w remizach do funkcji tanecznej ochoczo wrócili trębacze skupieni w orkiestrze gorajskiej (członkowie dawnych grup z Jędrzejówki, Hoszni, Łady, Zagród i Tokar). Jednorazowo w Radzięcinie udało się na tę ścieżkę wprowadzić orkiestrę z Frampola, kontynuującą tradycję słynnej orkiestry radzięckiej. Z czasem do stawki dołączyła równie legendarna Orkiestra Zaburze. Jasne było, że w tych okolicach podstawowym kierunkiem starań o zachowanie autochtonicznego instrumentalnego grania musi być dbanie o scenę dętą.
Jedzie fura
W sierpniu 2018 odbywa się pierwsza edycja domowej roboty festiwalu Fanfara w Chłopkowie. Jest to rodzaj letniej szkoły poświęconej różnym aspektom muzyki tradycyjnej Roztocza Gorajskiego, nawiązujący do znanej formuły taborów. Granie dęte, jakże by inaczej, jest bodaj najistotniejszym, a na pewno najdonioślej słyszalnym wątkiem imprezy. Mimo iż festiwal skupia grupę uczestniczących w warsztatach i potańcówkach osób z całej Polski, to jednak wydarzenia w dużym stopniu są ofertą dla lokalnych odbiorców. Nieodłączną częścią programu stały się bojowe rajdy Fury – traktorowe kursy z grającą orkiestrą nawiązujące do dawnych paradnych przejazdów z muzyką w drodze na wesele czy inne większe granie. Towarzyszą temu niebłahe emocje, bo obraz orkiestry sunącej furą jest w lokalnej społeczności doskonale pamiętany. W trakcie przejazdów zdarzają się krótkie, mniej lub bardziej planowane potańcówki pod sklepami lub przy plantacjach malin. Po trzech edycjach i konsekwentnym zwiększaniu zasięgu akcja stała się elementem lokalnego krajobrazu, a obecność muzyki w przestrzeni staje się znów naturalnym zjawiskiem w tej części Roztocza.
Równolegle trwają próby zmierzające do wsparcia procesu międzypokoleniowej ciągłości dętego grania w tradycyjnej odmianie i w funkcji tanecznej. W 2019 roku uruchomiliśmy cykl zajęć dla muzyków młodzieżowej orkiestry z Nielisza z udziałem seniorów z gorajskiej orkiestry. W szerszej okolicy jest niemało młodych ludzi grających na instrumentach dętych, co potencjalnie sprzyjać może rozwojowi tego nurtu.
Panu Bogu świeczkę
Od 2018 roku prowadzone były także próby przywracania pamięci o dawnych, lokalnych wariantach pieśni religijnych. W kościołach w Jędrzejówce, Goraju, Gilowie i Radzięcinie w Wielkim Poście i Adwencie odbywało się kilkukrotnie wspólne śpiewanie okolicznościowych pieśni, czasem poprzedzone spotkaniami przygotowawczymi – próbami. Takie wspólne śpiewanie, szczególnie uroczyste, miało również miejsce w dniu odpustu w parafii pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Gilowie. Z myślą o tym, aby lokalne warianty melodyczne pieśni dostępne były dla zainteresowanych, w 2020 roku wydany został niskonakładowy materiał pt. Śpiewy nabożne parafii gorajskiej zawierający nagrania 11 pieśni na różne okresy roku. Nagrania dostępne są również na stronie www.gorajskie-nabozne.muzykaroztocza.pl. Źródłem melodii i stylu przy wszystkich tych okazjach jest pani Janina Pydo z Zastawia koło Goraja (ur. 1930 r.).
Krzysztof Gorczyca – zwany także Panem Krzysiem. Aktywista, animator, autor i armator floty traktorów na Fanfarze. Zawodowy kolędnik. Głowa i serce Towarzystwa dla Natury i Człowieka. W Lublinie promuje komunikację rowerową, walczy ze smogiem i szkodliwymi dla środowiska inicjatywami, na Polesiu i Roztoczu dba o stare cmentarze, śpiew, muzykę skrzypcową i dętą, dokumentuje melodie i wspomnienia oraz niestrudzenie namawia mieszkańców do śpiewu, tańca i spotkania. Organizuje festiwale Fanfara i Pieśni Bagien oraz niezapomniane loterie fantowe.