Nie masz ziemi jak Radomska… – czyli o moim odkrywaniu regionu

Łukasz Zaborowski

Nie masz kraju jak Polska, nie masz ziemi jak Radomska – to porzekadło radomskiej szlachty odkryłem, grzebiąc w regionaliach. Zapisane przez Kolberga, ale przytoczone (chyba) przez kogoś innego. Że nie zapisałem źródła, odkryłem, kiedy zapytał o nie jeden z radomskich historyków, chcąc wykorzystać cytat jako motto do monografii rodów Ziemi Radomskiej.
Uprawianie regionalizmu w Polsce to ciągłe odkrycia. Najpierw osobiste odkrycia rzeczy odkrytych dawno przez innych. Często jednak podawanych w ujęciu pozaregionalnym. Albo jako rzekome dziedzictwo innego regionu. W końcu rzeczywiście własne odkrycia – spostrzeżenia w terenie, wśród ludzi, w archiwach. Czasem tylko przyjęcie, na czym polega wyjątkowość faktów czy miejsc powszechnie znanych, a niedocenianych bądź nierozumianych. Wreszcie rozczarowujące odkrycia, że źródła pisane bywają pełne uproszczeń i przeinaczeń. I najbardziej rozczarowujące: że o regionie nie uczymy w szkołach; a jeśli nawet, to zdawkowo, gdzieś na marginesie „poważnych” przedmiotów.
Odkąd pamiętam, miałem skłonność do odkrywania regionu, Polski, Europy na mapach. Zwłaszcza granice, ich przemiany, ich wyznaczanie – tym przecież w końcu zająłem się naukowo. I oto – wbrew pozorom nieoczywiste – odkrycie, czym właściwie jest nasz region; i że region to pojęcie stopniowalne.
Najwęziej: Radomskie – rozległy powiat radomski z okresu I Rzeczpospolitej. Jego granice: na wschodzie Wisła, na południu Kamienna i Puszcza Iłżecka, na południowym zachodzie Garb Gielniowski, na północy Puszcza Stromiecka. Większe miasta: Kozienice, Pionki i Zwoleń, Iłża i Lipsko, Przysucha i Szydłowiec; ponadto na granicy – nad Kamienną – Skarżysko-Kamienna i Starachowice.
Staropolskie powiaty radomski i opoczyński współtworzyły Ziemię Radomską. Ta stanowiła północno-zachodnią część Województwa Sandomierskiego, a wraz z nim – Małopolski. W XIX wieku Radom przejmuje od Sandomierza funkcję stolicy (dużego) regionu, stając się siedzibą departamentu, potem nowego województwa, potem wielkiej guberni radomskiej wypełniającej międzyrzecze Wisły i Pilicy. W XX wieku będzie to (duże) województwo kieleckie; jego sercem aglomeracja staropolska: Kielce, Radom i miasta nad Kamienną.
Tymczasem Kolberg dawną (dużą) Sandomierszczyznę opisuje w tomie Radomskie:
Wszelkie znamiona materialnego bytu i umysłowego życia sandomierskiego ludu treścią swą nader bogate przedstawiają pole dla badacza dawnych wyobrażeń i urządzeń społecznych tej dzielnicy Polski. Tyczy się to zarówno pewnych zwyczajów obrzędowych, dłużej tu, niż gdzie indziej przechowywanych, jak i licznych tradycyj niewątpliwie z odległej odziedziczonych przeszłości.
Czyli widział to Kolberg, ale aktualność tych słów w naszych czasach – to znaczące odkrycie. Czyżby… nasz region jako rdzeniowy obszar dla polskiej kultury tradycyjnej?
Najpierw odkrywałem region na żywo. Ojciec był prezesem oddziału PTTK przy „Łuczniku”. Jeździliśmy na „wycieczki zakładowe”. Wspinałem się na niesamowite skały Piekła Niekłańskiego, podziwiałem widoki i gołoborza na Świętym Krzyżu, byłem świadkiem pracy koła garncarskiego w Rędocinie i napędzanego wodą młota w Starej Kuźnicy. Po latach odkryłem, że kuźnica to nie kuźnia, lecz staropolski zakład hutniczy. Odkrywcze były „wczasy zakładowe” w Solcu nad Wisłą. Nie znałem pojęć Małopolskiego Przełomu Wisły czy Przedgórza Iłżeckiego, ale chłonąłem krajobraz: wysoka skarpa, wąwozy, skalne odkrywki, prom w Kłudziu, wartka Wisła kiełznana kamiennymi ostrogami, Krępianka po ulewach podchodząca pod te tajemnicze zacienione schody, które kilkoma zakosami sprowadzały po urwisku z ośrodka… Do Solca nie umywały się żadne wczasy nad morzem czy (czysto teoretycznie) w innych częściach świata.

Małopolski Przełom Wisły pod Nasiłowem. Fot. Łukasz Zaborowski
Małopolski Przełom Wisły pod Nasiłowem. Fot. Łukasz Zaborowski

W szkole z poezji lubiłem Kochanowskiego – dla zasady, bo swój. Urodzony w Sycynie, ożeniony w Przytyku, zamieszkały w Czarnolesie, pochowany w Zwoleniu. I wdarłem się na skałę pięknej Kalijopy, gdzie dotychczas nie było znaku polskiej stopy. A przecież sam musiał mówić po naszemu… Czyli literacka polszczyzna – z radomskiej gwary! Odkryciem językowym była moja własna babcia: Zamkłam okno. Nie chódź bosso! Wtedy nie miałem pojęcia, że to cechy dialektu (północno-)małopolskiego. Na przykład zdwojenie spółgłosek w wybranych wyrazach. W gminnie – tak pisze mój sąsiad, tak mówi znajomy z Wiru, bywalec oberkowych potańców. Ten zawsze powie Zakrzów, a nie Zakrzew, jak to urzędnicy przeinaczyli. Przecież właściwe dla Radomskiego są nazwy dzierżawcze na -ów: Dzierzków, Gołębiów, Helenów, Gniewoszów, Michałów, Pająków, Rusinów, Sadków, Tomaszów… I Kochanów Wieniawski, od którego nazwisko przyjął Jan herbu Korwin, dziad poety Jana.
Mieszkaliśmy na największym radomskim blokowisku. To Ustronie – a na nim jakieś ćwierć-sta tysięcy ludzi. Przestrzeń osiedla jest niesamowita. Po latach odkryję, że to unikat modernistycznej urbanistyki z pionowym podziałem ruchu: bloki na górkach, piesi po mostkach, auta w wąwozach. Doskonała socjalistyczna megamaszyna mieszkaniowa, dotarta nazwami ulic: Komandosów, Grenadierów, Astronautów (potem: Gagarina). I właśnie tu – pierwsze odkrycia ludoznawcze. Obserwacja uczestnicząca: tylko na Ustroniu gra się „w jednego kopa” i „w pola”, w całej reszcie Radomia (i świata?) – „w niemca” i „w kwadraty”. Ale za to wszędzie – „w mecza”. Ale jest i kultura tradycyjna: na klatkach schodowych krzyże czynione dymem gromnic na Ofiarowanie Pańskie. Na ścianach bloków dziwne napisy środopoście i pokraczne ludziki. Tylko podejrzewałem, że to jakiś import ze wsi. W Radomskiem w połowie Wielkiego Postu kozakami znaczono domy panien na wydaniu.

Malowany „kozak” na budynku pofabrycznym w Chlewiskach, 2020. Fot. Łukasz Zaborowski
Malowany „kozak” na budynku pofabrycznym w Chlewiskach, 2020. Fot. Łukasz Zaborowski

Śmigus-dyngus! Na Ustroniu to był szał, zresztą jak w całym Radomiu. Nie tylko psikawki, butelki, wiadra, ale i innowacyjne bomby – pękate foliowe torebki znienacka spadające z wieżowców. Szczególnie widowiskowe (i finezyjne technicznie!) było poczęstowanie wiadrem wody pasażerów autobusu w ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi. Dziś z dumą odkrywam, że byłem jednym z nielicznych obrońców tych pięknych zwyczajów: tłumaczyłem rodzinie, że to jest właśnie podtrzymywanie tradycyjnej kultury! Ale na wsi to co innego! – ten argument był nie do zbicia…
Więc u rodziny na wsi wesele: wielkie, takie prawdziwie wiejskie. Tańce na dechach, w wiacie dostawionej do stodoły. Przy stole jakaś gruba ciotka ośpiewuje po kolei wszystkich(!) gości. Czekam, co będzie, jak dojdzie do rodziców. A te Zaborowskie… – coś tam – ...same inżyniery. No, niezłe. Ale wartość tego odkryję dopiero we wspomnieniach. Wtedy schowałem się na strychu i grałem z kuzynem w szachy. Cóż, na wsi to co innego.
Sam nauczyłem się śpiewać bardziej klasycznie – w chórze akademickim. Jako przewodniczący tegoż zostałem zaproszony do działań w ramach rewitalizacji Miasta Kazimierzowskiego – średniowiecznej dzielnicy w sercu Radomia. Duszą przedsięwzięcia była Beata Domaszewicz, która jak się okazało, wcześniej ogarniała pierwsze tabory tańca w Chlewiskach koło Szydłowca. Na którejś z imprez w Radomiu – zupełnie nieświadomie – spotkałem Jana Gacę. W ramach uświadomienia dostałem coś do poczytania – Ostatni wiejscy muzykanci Andrzeja Bieńkowskiego. To było podwójne olśnienie. To w Radomskiem dopiero w latach 80. odkryto zagłębie tak rdzennej wiejskiej muzyki? I w radomskich źródłach regionalistycznych nie natknąłem się na ten wątek? Sporo później, dzięki kolejnemu dokumentaliście – Piotrowi Baczewskiemu – odkryję przebogate archiwum Piotra Gana z Radia Kielce, który badał region w latach 60. i 70. Przy okazji przyczynił się do odrodzenia iłżeckiego garncarstwa, słynnego niegdyś w Rzeczpospolitej.
Promocja regionu! Dlaczego nie ma lalek w strojach radomskich? Wzorce otrzymuję od pani Małgorzaty Kwarcińskiej z Muzeum Wsi Radomskiej. Znajduję dwie spółdzielnie rękodzielnicze – w Bochni i Krakowie. Wysyłam wzory i zamawiam pierwsze serie. Przy okazji kolejne odkrycia. „Strój Puszczy Radomskiej” uznawany za jeden z najbardziej pierwotnych w Polsce. Bo taki ciemny i prosty. I pasy poziome – cecha wschodnia – po tej stronie Wisły tylko w Radomskiem. Ale na zachodnim krańcu Radomskiego – stroje już w typie opoczyńskim. I radomskie stroje na obrazach Jacka Malczewskiego. Radom to moja ściślejsza ojczyzna – pisał do rady miejskiej, przekazując tryptyk Mój pogrzeb. Zimowym krajobrazem okolic Wielgiego orszakiem idą kobiety i fauny w długich zapaskach zasobnych – burkach na odziew – radomskim zwyczajem zarzucanych na głowę.

Strój radomski – wzór lalki opracowany z inicjatywy autora. Fot. Łukasz Zaborowski
Strój radomski – wzór lalki opracowany z inicjatywy autora. Fot. Łukasz Zaborowski

Tymczasem – poważnie traktując rewitalizację społeczną – sam osiadłem na Mieście Kazimierzowskim. W mieszkaniu położonym najbliżej pozostałości zamku królewskiego. Czyli 540 lat temu za sąsiada miałbym królewicza Kazimierza Jagiellończyka, który stąd rządził Koroną. A 515 lat temu – pierwszy Sejm Walny Rzeczpospolitej, na którym konstytucją Nihil novi wprowadzono demokrację parlamentarną; który jest uwieczniony jako najstarsze obrazowe przedstawienie polskiego parlamentu. Tylko 450 lat temu – starostę Grzegorza Podlodowskiego; a gościnnie i Jana Kochanowskiego z żoną Dorotą, siostrą mości starosty.
Ze współczesną Dorotą Kaszubą, organistką u Fary świętego Jana Chrzciciela, zakładamy kwartet: Schola Sancti Ioannis. Próby będziemy mieli na zamku. Repertuar: muzyka dawna, szczególnie związana z regionem. A zatem Mikołaj z Radomia – pierwszy znany z imienia twórca muzyki polifonicznej w Polsce, pierwszy polski kompozytor uznany w Europie. Renesansowy duet: Jan Kochanowski i Mikołaj Gomółka (z naszego ówczesnego wojewódzkiego Sandomierza). Melodie na Psałterz Polski to pierwsze znane w dziejach muzyki światowej opracowanie wszystkich 150 psalmów przez jednego kompozytora do przekładu jednego poety. Gomułka po mistrzowsku dobrał wyraz muzyczny do melodyki języka polskiego. A przecież właśnie z cechami naszego języka i muzyki renesansowej wiązany jest trójmiarowy rytm oberkowy, wyróżniający polską muzykę tradycyjną.

Strój radomski – wzór lalki opracowany z inicjatywy autora. Fot. Łukasz Zaborowski
Schola Sancti Ioannis w macierzystej Farze świętego Jana Chrzciciela w Radomiu. Fot. Szymon Wykrota

A przecież z Dorotą poznał mnie Czesław Pióro. Ten jednak żyje muzyką tradycyjną. Z właściwym sobie zapałem opowiada o jej odrodzeniu w Radomskiem. W końcu jadę z nim pod Potworów. To okolice znane raczej jako największe w kraju zagłębie uprawy papryki. Hulanie w remizie: Przystałowice, Wir, Wygnanów. Ludzie z okolicznych wsi, z Radomia, z dalszych miast, a nawet z innych krajów! Oberki dla niewprawnego wybitnie męczące. Męczy zwłaszcza świadomość, jak męczą się partnerki. Trudno. Muszę, chcę, będę, dla zasady, bo radomskie! Po niejakiej dawce miejscowego bimbru jestem skłonny przyznać, że: właśnie tu i teraz przebiega oś świata – jak to przystępnie ujmuje Maciej Żurek.
Muzyka ludowa sama w sobie nigdy mnie nie pociągała. Co innego hard rock czy radomska Ira. Dlaczego tak cenię kajockie obery? Bo skrzypce brzmią zadzierzyście jak gitara elektryczna? Bo już Kolberg pisał, że ober w Radomskiem grany jest na żywszą nutę? Rdzenna, nieokiełznana, porywająca… – starosłowiańska, staropolska, staroradomska – gędźba.
Z Czesławem zakładam fundację. Cel: wszechstronne odrodzenie Radomszczyzny – tożsamość, dziedzictwo, kultura tradycyjna. Wokół powstaje małe środowisko. Zadziewają się potańce w knajpach i ośrodkach kultury. Przede wszystkim Nasza Szkapa (szacunek dla Janusza Kiełczyńskiego!): kameralna przestrzeń wielkości wiejskiej chaty. Kiedy robi się gęsto, trzeba hulać „po ścianach”. Po jednej z imprez w nocy wbijamy z muzyką do klubu Piąta Klepka – reggae, techno i takie klimaty. Balet nakręca znajomy DJ Iron. Wpuszcza nas na seta. Agnieszka i Mateusz Niwińscy z Kasią Zedel zapodają obery i polki. Czy wtedy przyśpiewała Mariza Nawrocka? Kwiat radomskiej młodzieży dorabia pogo i inne pozytywne wibracje.
W czerwcu 2016 pierwszy festiwal – Zawiéruchy – w czterdziestą rocznicę Radomskiego Czerwca. Jeden z dobrodziejów udostępnia pomieszczenia po dawnej kuźni. Czyścimy ceglane ściany z budowlanego pyłu, w nocy układamy dechy od wójta z Potworowa. Tłumny pochód z muzyką przez środek miasta; niesiemy hasła: Siła w obrotach, Więcej oberów w Radomiu. Hulamy przy (i w) fontannach. Dołączają się mieszkańcy. Czy mają świadomość, że to muzyka z Radomskiego…?

Festiwal Zawiéruchy Radomskie. Fot. Łukasz Zaborowski
Festiwal Zawiéruchy Radomskie. Fot. Łukasz Zaborowski

Jestem – coraz bardziej – regionalistą. Coraz więcej jeżdżę po Radomskiem. Nowe odkrycia: stary znak – gmerk-ligatura – na skale pod Skłobską Górą (Górniczy? Bartny?); nieopodal wywierzysko w głębokiej skalnej szczelinie i kamienne mury niegdyś oddzielające pola. Najnowszy wątek: surowce skalne w budownictwie: wapień na wschodzie, piaskowiec na zachodzie. Dziesiątki wsi, setki budynków na zdjęciach. Jak mawiano: Szydłowiec na kamieniu stoi. Z fundacji Odrowążów mamy gotyckie kamienne kościoły – rzadkość w Polsce.
A przecież jeszcze – do odkrywania – tyle niesamowitości! Samo Zagłębie Staropolskie: Szydłowiec depositorium ferri, Błażej Rudnik i Erazm Minerator, Staszica „ciągły zakład fabryk żelaznych”, w Chlewiskach huta ostatnia w Europie na węgiel drzewny, setki pokopalnianych „dołów rudnych” na Garbie Gielniowskim i setki żeliwnych balkonów na radomskich kamienicach… A przecież jeszcze Wisła – najdzikszy odcinek najdzikszej w Europie, Długosza lud wodny małopolski i most pontonowy dla wojsk Jagiełły, i Klonowica Flis, to jest spuszczanie statków…, i flisak trzymający tarczę herbu Ziemi Radomskiej, i wiklinowe kabłącoki z Lucimii… A przecież jeszcze Puszcza – i Jedlnia, w niej akta obelnego prawa, i Neminem captivabismus, i Abietetum polonicum – czarny las, stąd Czarnolas, i buki, i jodły na kontynentalnej granicy… A przecież jeszcze krzemień czekoladowy – i dziaga, i krwica, i Rydno nad Kamienną – oś świata epoki kamienia… A przecież jeszcze przełomy Iłżanki i Kamiennej, i jezioro krasowe, i dinozaury, i skamieniałości, Calliomphalus nasilovensis, Critolocus blasinensis… A przecież jeszcze w kusy wtorek jedlińskie Kusaki i Ścięcie Śmierci, i wirowskie Misiarze; a we wstępny poniedziałek skaryszowskie Wstępy i strzelanie z bicza, i przybijanie targu, i bar w starym autosanie; a w noc wielkanocną barabanienie w Iłży i bębnienie w Janowcu… A gdzie szydłowieckie harmonie pedałowe? A gdzie radomski pistolet ViS, gdzie COP…?
Nie masz kraju jak Polska, nie masz ziemi jak Radomska!

 

Łukasz Zaborowski – do niedawna pracownik Biura Planowania Regionalnego w Radomiu, wciąż wykładowca Akademii Ignatianum w Krakowie i ekspert Instytutu Sobieskiego. Prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego, współzałożyciel Fundacji „Republika Radomska” i ruchu „Wojewódzki Radom”. Naukowo zajmuje się strukturą terytorialną państwa, zawodowo – wsparciem regionów kryzysowych i planowaniem transportu publicznego. Z pasji zgłębia geografię, historię i kulturę tradycyjną regionu radomskiego. Miłośnik cywilizacji łacińskiej i dziedzictwa Pierwszej Rzeczpospolitej. Głosi Dobrą Nowinę w Szkole Nowej Ewangelizacji i śpiewa basem w kwartecie wokalnym. Lubi jeździć rowerem po włoskich Alpach i chorwackich wyspach.

Pin It on Pinterest

Share This